„Imago”, reż. Olga Chajdas, muzyka: Andrzej Smolik (113 min.)
Post-punkowy dramat psychologiczny o młodej kobiecie łaknącej życia pośród szarości PRL-u. Opowieść o więzi matki i córki, głodzie wolności, seksie i medytacji. Historia rozpoczyna się w Trójmieście w 1987 roku, a kończy w 1989, po pierwszych wolnych wyborach w Polsce. Jej tłem jest buntownicza trójmiejska scena muzyczna końca lat 80., kulturalny i społeczny fenomen tego okresu i zapowiedź rewolucyjnych zmian w Polsce.
RECENZJA ŁUKASZA MACIEJEWSKIEGO
DRZEWO WISI W POKOJU
„IMAGO” REŻ. OLGA CHAJDAS
Ma na imię Ela. Nie daje się lubić. „Imago” Olgi Chajdas jest filmem o nielubieniu postaci. Kino nie pokazuje zbyt wielu takich dziewczyn.
Na festiwalu w Karlowych Warach oglądałem film na jednym z wielu pokazów. Seans w autentycznych Łaźniach karlsbadzkich, w specjalnie zaadaptowanym na czas festiwalu w kinie. Krzesła niewygodne, entourage absurdalny, ale sala nabita, owacja na zakończenie. I skupienie w trakcie seansu.
Podczas projekcji miałem sprzeczne reakcje, pozwoliłem się twórcom wieść na pokuszenie.
Najpierw o Polsce, przez Polskę, lata osiemdziesiąte znowu, ale jednak inaczej niż dotąd, bo to kobieta jest przewodniczką, dziewczyna, protoplastka dzisiejszych aktywistek, ale zarazem mały mruczący kotek chcący się przytulić do własnej niestabilności, którą w gruncie rzeczy akceptuje, o ile można to zaakceptować.
Ela nie jest jak inne. Jest nową dziewczyną w polskim kinie, w polskim kinie o tamtych czasach. Połowa lat osiemdziesiątych. Trójmiasto, to bardzo ważne – Trójmiasto. Miejsce i naznaczenie. Telewizor włączony w domu rodzinnym non stop, a ten dom wyjątkowo jest rozpleniony, rodzinny do kwadratu. Mama, tato, dziewięcioro dzieciaków, dwóch synków w więzieniu, reszta na kupie. Wspiera się mniej niż więcej, ale się wspiera. W „Wiadomościach” Wałęsa, też wielodzietny, ale to nie on będzie bohaterem tej historii, to nie o nim. Na pierwszym planie bowiem Ela – w tej roli w zasadzie nieschodząca z ekranu Lena Góra, aktorskie odkrycie sezonu, również współautorka scenariusza.
***
Ela „Malwina” Góra to nie jest anonimowa postać, nie jest wymyślona, chociaż gdyby nie film Chajdas, mało kto by o niej pamiętał. Lata osiemdziesiąte, Gdańska Scena Alternatywna, postpunkowy zespół „Pancerne Rowery”, na wokalu zamiennie Romek Sebastiański i „Malwina”, Ela Góra. Inne formacje, składy, imprezy, szlugi, dragi. A także: inne depresje, szpitale, tąpnięcia.
Lena Góra podzieliła się historią swojej mamy. Raczej piękną, raczej smutną. A Olga Chajdas dodała historię różnych mam. Raczej bolesną, trochę radosną.
Sprzeczności są wpisane w rytm tego filmu. To story o dziewczynie, o mamie, o mamach, o Polsce, o tamtych czasach, o losie, o naznaczeniu. Wszystko to w podobnych dawkach. Odbija się czkawką. To komplement. Ten film powinien obchodzić, ma boleć.
Wieloznaczność wpisana jest nawet w tytuł. Tytuł, „Imago” to oczywiście (z języka łacińskiego) – obraz, ale także, co wydaje się ważniejsze, owad doskonały – ostateczne stadium w rozwoju owadów przechodzących proces przeobrażenia. Owad jest gotowy do rozrodu. Brzmi mocno, medycznie. Ale pasuje do filmu.
Na pierwszym planie Góra – Ela i Lena. Nie jest gotowa, ale urodzi. Szarpie się ta dziewczyna, łapie życie haustami, a zaraz potem nie może, nie potrafi oddychać, wie czego chce, za chwilę już nie. Rollercoaster. W PRL-u, nawet schyłkowym, nie jest jej wygodnie, ale to taka bohaterka, której zawsze tak będzie. Pamiętam z dzieciństwa jeszcze tamte czasy. Brunatne kolory, kurtki, włosy farbowane, kolczyki, marazm starych, ale młodzi również w tym ugrzęźli. Tylko, że oni z marazmu zbudowali bufor. Wykrzyczeli brunatność, wyśpiewali ją, wytańczyli. Nie chcę pisać celowo „wolność”, wszyscy wycierają sobie to słowo jak ścierkę, a tamci młodzi nie myśleli wprost o wolności, to było za dużo, tylko żeby nie było tak marnie, tak strasznie głupio, tak stabilizacyjnie (Różewicz).
Elka przeczuwa to w dwójnasób. Nadprzeżywanie. W mieszkaniu, w bloku, w pokoju (jest najmłodsza), wiesza gałąź drzewa, goni, pyskuje, medytuje. Kocha malarza, Stacha (Wacław Warchoł), rozdarta między uczucie do niego a zakochanego w niej, ratującego z opresji fotografa (Mateusz Więcławek). Ela wchodzi na dach, rozbiera się, strasznie dużo pali. To palenie jest drażniące. Faja od fajki, pet do peta. Tego się dzisiaj nie robi, to nie jest zdrowe. Ale to jest właśnie taka dziewczyna, nie będzie zdrowa, nigdy nie będzie. Nie dla niej rzodkiewki, garsonka, wczasy w Bułgarii.
Patti Smith w autobiograficznych „Poniedziałkowych dzieciach” pisała, że „być artystą oznacza widzieć to, czego nie widzą inni”. Ela była artystką. Widziała więcej. Córka, Lena, staje się w filmie swoją mamą. Gest transformacji i artystycznej ciągłości. Rozpaczliwa, ekshibicjonistyczna, piękna. Taka jest Góra. Lena w Eli.
Mama (znakomita Bogusława Schubert) ogląda w telewizji „Ośmiornicę”, wydaje się nieskupiona, zamknięta w sobie. Porucznik Cattani jest ciekawszy. On zresztą również pali. Wszyscy wtedy palili, w mieszkaniach, na koncertach, w samochodzie, w pociągu, wszędzie. Ten film dymi.
Wspominam o drugiej filmowej matce, ponieważ chociaż drugoplanowa, rola Schubert jest spajająca, konieczna. Dla punkowych kolegów Elki szykuje jajecznicę, uśmiecha się nieśmiało, kocha – dzieląc tę miłość na dziewięć nierównych części, no i na męża jeszcze (Markowi Siudymowi wystarczyła w zasadzie jedna scena, scena czułego „powitaniapożegnania” córki w przedpokoju, żeby stworzyć kreację której się nie zapomina). To wszystko nie jest takie proste, jakby się wydawało. Ela chce zjeść mamę w całości, jest neurotyczna, potrafi być paskudna, kochana, a mamę to przerasta. Jest rosół na kości, jest pies, w niedzielę dzwonią na sumę, są bracia, nie rozumieją Eli, trochę się z niej śmieją, trochę się jej boją. I jest świat. I jest Polska.
Ten świat dudni, ten świat dźwięczy. Bo „Imago” to muzyka. Tomasz Naumiuk, z którym Olga Chajdas pracowała już w „Ninie” znowu udowadnia, że właśnie we współpracy z tą reżyserką, potrafi wznieść się na wyżyny kunsztu operatorskiego. Jego zdjęcia mówią, szarpią, używając mało profesjonalnej, ale przydatnej w recenzji nomenklatury, spieszą się, nie zdążą na czas. W Polsce szarej, w kraju wiecznego wieczoru wczesnego, nawet gdy rano, to jest właśnie ta pora: szara godzina. Morze, kąpiele, knajpa, piwo, środek nocy. Zawsze szara godzina. Coś się wtedy dzieje, coś wykluwa. Psychiatryk albo iluminacja. Nowy kawałek, jeszcze jeden, wykrzyczany, wyśpiewany, zagrany na perkusji. Byleby głośniej, żeby zagadać i czas, i ludzi, i cały ten brud.
Brud szarej godziny. Andrzej Smolik jako kompozytor znakomicie odnalazł się w estetyce „Trójmiejskiej Sceny Alternatywnej”. Bielizna, Apteka, Pancerne Rowery, Szelest Spadających Papierków, Dzieci Kapitana Klossa, Golden Life, Oczi Cziorne czy She, to był gejzer osobowości, gejzer talentów. I muzyka staje się pierwszoplanowym bohaterem „Imago”. Jest za głośno, niekomfortowo, hałaśliwie. Oryginalne utwory z tamtych czasów, lista jest długa, wzmocnione zostały o znakomite transkrypcje Smolika. O przepisanie „wtedy” na dzisiaj. Wspólnota drażniącej melancholii.
Fotograf, Robert Mapplethorpe, partner Patti Smith i bohater „Poniedziałkowych dzieci”, cytował często Roberta Burnsa – „nieludzkość człowieka wobec człowieka”. „Imago” Olgi Chjdas: „nieludzkość człowieka wobec siebie”. To jest film dla córek. To jest film dla matek. I dla całej, nieludzkiej, reszty. My to zrozumiemy.
Łukasz Maciejewski
Źródło: Interia